środa, 20 czerwca 2012

Nieważne,






Rozdział 1

  
Nathaniel westchnął, odgarniając do tyłu mokre włosy. Głęboki granat rozlał się po głowie, a niesforne, zawinięte na końcu pasma włosów opadły na blade czoło. Miał na sobie długie, czarne spodnie, mocno zwężane w nogawkach i luźną, fioletową koszulę.
Z pozoru zachował spokój. Oddychał miarowo, słuchając słów brata.
- Co to ma za znaczenie? – powiedział Ethan. – Nienawidzę współczucia i litości, wiesz o tym dobrze. I czy tego chcesz czy nie, dopnę swego.
Na twarzy Nathaniela widać było wzrastające napięcie.
- Nie możemy sprawić zawodu Ruko. Dobrze wiesz, że było to przeznaczone z góry – powiedział, podchodząc do okna.
Ethan zacisnął pięści.
- O – powiedział. – Mam zakochać się z przymusu?
Nathaniel odwrócił się. Na widok brata, zmrużył oczy.
- Ja też mam narzeczoną. – powiedział spokojnie. – I zamierzam ją pokochać.
Ethan parsknął niecierpliwie i wzniósł oczy do góry. Milczenie między nimi trwało długo.
W pokoju rozległy się łagodne kroki. Obaj obrócili się w stronę drzwi. Ich matka, wyrozumiale potraktowana przez starość spoglądała na nich z czułością. Jej ułożone w naturalne fale, siwe włosy okalały bladą twarz. Pomimo upływu lat wciąż była piękną, dojrzałą kobietą. Miała na sobie długą, perłową suknię, która falowała wokół jej nóg, gdy tylko zrobiła ku nim pierwsze, nieśmiałe kroki.
Ethan zamrugał oczami.
- Słyszałaś?
Kobieta uśmiechnęła się do niego troskliwie, a potem odetchnęła.
- Tak. – miała spokojny głos. – I rozumiem twój ból, Ethanie, ale w tym momencie nie masz wyboru – ostrożnie dobierała słowa, z większym namysłem niż zazwyczaj. Wiedziała, że Ethan jest impulsywny i bardziej zaborczy niż brat. Była więc cierpliwa.
Ethan spuścił wzrok.
- Nie pokocham Ruko – oświadczył cicho, a potem obrzucił brata szybkim, niepewnym spojrzeniem. – Nie zmuszę się do tego.
- Nie musisz jej kochać, wystarczy, że będziesz jej mężem – wtrącił chłodno Nathaniel, a jego twarz przybrała zirytowaną minę. Splatał ręce na piersi, z obrażoną miną, Nie posiadał cierpliwości. Uważał, że Ethan pod czułym spojrzeniem matki nie ulegnie, musiał więc zmusić brata do zmiany decyzji.
- Nathanielu… - skarciła go cicho matka, wysyłając mu zdziwione spojrzenie.
- Nasza rodzina stoi na skraju – odparł na swoje usprawiedliwienie Nathaniel, wzruszając przy tym umięśnionymi ramionami. – Skoro ja mam narzeczoną i zmuszam się, by za nią wyjść, Ethan też to zrobi.
Ale Ethan już wychodził. Szedł z dumnie uniesioną głową, z pewnością stawiając długie, ciężkie kroki.
Matka odprowadziła go zmartwionym spojrzeniem i odetchnęła zmęczona nieprzyjemną rozmową. Opadła z jękiem na fotel, chowając twarz w dłoniach.
- Nie chcę was krzywdzić – załkała w końcu, przerywając dojmującą ciszę. Spomiędzy jej warg wypływały rozgoryczone jęki, wplatając się w ciche westchnięcia Nathaniela.
- Powiem mu, że to już nieodwracalna decyzja – oznajmił szybko Nathaniel.
Ciche, zdziwione westchnienie, zatrzymało go w połowie drogi. Spojrzał na matkę z bólem, uważnie przypatrując się jej surowej twarzy.
- Zrozum go – powiedziała łagodnie. – Zawsze chciał się zakochać. Nie możemy mu tego odebrać, Nathanielu. Jesteś taki jak on, całkowicie zaborczy, uparty… - nie wiadomo, czy mówiła to z żalem, czy z pewną dozą rozbawienia. Na jej ustach igrał jednak skwaszony uśmiech, a z oczu wciąż kapały zasmucone łzy.
- Ethan to idiota, zapatrzony w czubek własnego nosa – wybuchł w końcu Nathaniel, wznosząc ręce do góry. Miał mocno zaciśnięte usta, a czoło pomarszczone w gniewnych rysach. Wypuszczał powietrze przez nos, a potem prychnął.
- Czasami  - zaczęła matka, unosząc się z fotela i podchodząc powoli do syna. – rzeczywistość jest inna niż nam się wydaje, kochanie. Ethan ma swoje własne, wewnętrzne problemy, ale jest na tyle dumny, że nie potrafi się do nich przyznać – z czułością pogłaskała Nathaniela po głowie. – Czasem trzeba w ciszy, próbować go zrozumieć.
Chłopak obrzucił matkę zdenerwowanym spojrzeniem.
- Ethan ..on. Czuję, że robi to wszystko od niechcenia. Rozmawia ze mną, zupełnie na tematy, które…
Matka zgromiła go spojrzeniem.
- Przestań – powiedziała stanowczo. – Idź do niego i z nim porozmawiaj. Nie będziecie, jak dzieci sprzeczać się o tak nieistotne rzeczy, gdy w grę wchodzą poważniejsze problemy – mruknęła, zmęczona.
Niespodziewanie do pokoju wszedł Etan, z takim samym wyrazem uporu, z jakim stąd wychodził. Na jego twarzy jednak, kłębił się gdzieś smutny uśmiech. Oczy mu błyszczały, a białe, rozchylone szeroko skrzydła kołysały się wraz z jego ciężkimi krokami.
Unosił rękę, zaciskając ją w pięść. Z cichym warknięciem, uderzył Nathaniela w twarz, zapominając o obecności przerażonej matki.
- Nie obrzucaj mnie błotem – krzyknął rozjuszony. Nie zdążył jednak nic dodać, ponieważ twarda pięść Nathaniela uderzyła go brutalnie w żuchwę. Chłopak wydał z siebie zaskoczony, cichy jęk, robiąc krok w tył.
-Chrzaniony hipokryto! – odparł zirytowany Nathaniel, nie przejmując się płynącą z nosa krwią.
- Zamiast płakać jak ci jest źle, bardziej zainteresuj się osobami, które się tobą opiekują, idioto! – warknął w odpowiedzi Ethan, oddając cios. Nathaniel złapał się za policzek, czując jak wewnętrzna jego strona nieprzyjemnie pulsuje, a w ustach rozchodzi się smak ciepłej krwi.
- Doskonale widzę, co się wokół mnie dzieje! – syknął przez zęby i odzyskując świadomość, rzucił się z pięściami na Ethana.
Pobudzeni do walki bracia, tarzali się po podłodze, obrzucając siebie pięściami i sypiąc gorzkie słowa na nowe zadrapania.
Ich matka spoglądała na nich, z pewną rezerwą, cierpliwie znosząc ich krzyki, przeplatane z jękami cierpienia. Dociskała dłonie do klatki piersiowej, próbując opanować drżące w środku serce. Nie lubiła, gdy jej synowie tak dobitnie wyładowywali na sobie frustrację, wiedziała natomiast, że to najlepszy sposób, aby oczyścić bolące serce z ran.
Stała więc pośrodku pokoju, przyglądając się zaciekłej walce, wywiązanej pomiędzy Ethanem, a Nathanielem. Ignorowała ślady krwi na podłodze i dyszące ciężko oddechy, przeplatane z pełnymi złości krzykami.
- Do niczego mi twoje ,,nic mi nie jest’’ skoro do cholery widzę jak się zachowujesz! – burknął Ethan, bijąc na oślep pięściami.
-Chrzaniony dupku – zasyczał złowrogo Nathaniel, oddając bratu z taką samą siłą i zaciekłością.
Długo trwało, aż oboje, zmęczeni opadli na plecy, dysząc obok siebie. Ich posiniaczone, zadrapane twarze  wyrażały teraz zmieszany smutek, złość, mnóstwo frustracji, która dusiła ich od środka.
Ich matka wciąż na nich patrzyła, powstrzymując potok łez.
- Wyjdę za Ruko – powiedział nagle Ethan i zamknął oczy.
Nathaniel obrzucił go zdziwionym spojrzeniem.
- Nie robię tego dla ciebie – oznajmił mu szybko Ethan, czując jak delikatne rumieńce oblewają mu policzki. – Ale dla nas. Nie patrzę jedynie na siebie, czasem potrafię się poświęcić dla innych.
Nathaniel, dotknięty słowami brata, wstrzymał oddech.
- Bracie – zaczął cicho. – Jesteś dla mnie …
Ich matka załkała, a oni podnieśli na nią wzrok.
- Jesteście dla siebie przyjaciółmi i powinniście sobie pomagać. To wy będziecie dla siebie wsparciem, gdy mnie już nie będzie. Żadne osoby z zewnątrz nie powinny mącić tego, co jest między wami, więc…proszę. Nie bijcie się już, a otwórzcie oczy na to, co was otacza… To piękne, że macie siebie, powinniście być do siebie bardziej otwarci.. i nie barykadować przed sobą serc. Nie ważne, że smutek, czy wstyd zżera was od środka…płaczcie, ale róbcie to w obecności brata. Bo kiedy bliska osoba jest obok, wszystko robi się  łatwiejsze do połknięcia – wyszeptała, a niewinne łzy spływały po jej zaróżowionych od płaczu policzkach.
Nathaniel i Ethan spojrzeli na siebie, a potem zmarszczyli twarze, w gniewnych spojrzeniach.
- Nie chcę po prostu, abyś myślał, że jestem gorszy, to wszystko. – zaczął Ethan. – I moje sprawy nie są tak straszne, żeby się nimi dzielić. Skoro mnie nie sprawią problemu, tobie również nie powinny. – na koniec uśmiechnął się i podniósł na łokciach. – Dziękuję, mamo.
Nathaniel zagryzł dolną wargę.
- Czasami czuję się bardziej samotny niż uważasz i potrzebuję cię częściej niż myślisz – powiedział w stronę brata, a potem obaj mocno siebie ściskali, przepełnieni dziwną troską i czułością wobec siebie.




Proszę. Wenę dała mi dzisiejsza rozmowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz