Rozdział 1
Nathaniel
westchnął, odgarniając do tyłu mokre włosy. Głęboki granat rozlał się po
głowie, a niesforne, zawinięte na końcu pasma włosów opadły na blade czoło. Miał
na sobie długie, czarne spodnie, mocno zwężane w nogawkach i luźną, fioletową
koszulę.
Z
pozoru zachował spokój. Oddychał miarowo, słuchając słów brata.
-
Co to ma za znaczenie? – powiedział Ethan. – Nienawidzę współczucia i litości,
wiesz o tym dobrze. I czy tego chcesz czy nie, dopnę swego.
Na
twarzy Nathaniela widać było wzrastające napięcie.
-
Nie możemy sprawić zawodu Ruko. Dobrze wiesz, że było to przeznaczone z góry –
powiedział, podchodząc do okna.
Ethan
zacisnął pięści.
-
O – powiedział. – Mam zakochać się z przymusu?
Nathaniel
odwrócił się. Na widok brata, zmrużył oczy.
-
Ja też mam narzeczoną. – powiedział spokojnie. – I zamierzam ją pokochać.
Ethan
parsknął niecierpliwie i wzniósł oczy do góry. Milczenie między nimi trwało
długo.
W
pokoju rozległy się łagodne kroki. Obaj obrócili się w stronę drzwi. Ich matka,
wyrozumiale potraktowana przez starość spoglądała na nich z czułością. Jej
ułożone w naturalne fale, siwe włosy okalały bladą twarz. Pomimo upływu lat
wciąż była piękną, dojrzałą kobietą. Miała na sobie długą, perłową suknię,
która falowała wokół jej nóg, gdy tylko zrobiła ku nim pierwsze, nieśmiałe
kroki.
Ethan
zamrugał oczami.
-
Słyszałaś?
Kobieta
uśmiechnęła się do niego troskliwie, a potem odetchnęła.
-
Tak. – miała spokojny głos. – I rozumiem twój ból, Ethanie, ale w tym momencie
nie masz wyboru – ostrożnie dobierała słowa, z większym namysłem niż zazwyczaj.
Wiedziała, że Ethan jest impulsywny i bardziej zaborczy niż brat. Była więc
cierpliwa.
Ethan
spuścił wzrok.
-
Nie pokocham Ruko – oświadczył cicho, a potem obrzucił brata szybkim, niepewnym
spojrzeniem. – Nie zmuszę się do tego.
-
Nie musisz jej kochać, wystarczy, że będziesz jej mężem – wtrącił chłodno
Nathaniel, a jego twarz przybrała zirytowaną minę. Splatał ręce na piersi, z
obrażoną miną, Nie posiadał cierpliwości. Uważał, że Ethan pod czułym
spojrzeniem matki nie ulegnie, musiał więc zmusić brata do zmiany decyzji.
-
Nathanielu… - skarciła go cicho matka, wysyłając mu zdziwione spojrzenie.
-
Nasza rodzina stoi na skraju – odparł na swoje usprawiedliwienie Nathaniel,
wzruszając przy tym umięśnionymi ramionami. – Skoro ja mam narzeczoną i zmuszam
się, by za nią wyjść, Ethan też to zrobi.
Ale
Ethan już wychodził. Szedł z dumnie uniesioną głową, z pewnością stawiając
długie, ciężkie kroki.
Matka
odprowadziła go zmartwionym spojrzeniem i odetchnęła zmęczona nieprzyjemną
rozmową. Opadła z jękiem na fotel, chowając twarz w dłoniach.
-
Nie chcę was krzywdzić – załkała w końcu, przerywając dojmującą ciszę.
Spomiędzy jej warg wypływały rozgoryczone jęki, wplatając się w ciche
westchnięcia Nathaniela.
-
Powiem mu, że to już nieodwracalna decyzja – oznajmił szybko Nathaniel.
Ciche,
zdziwione westchnienie, zatrzymało go w połowie drogi. Spojrzał na matkę z
bólem, uważnie przypatrując się jej surowej twarzy.
-
Zrozum go – powiedziała łagodnie. – Zawsze chciał się zakochać. Nie możemy mu
tego odebrać, Nathanielu. Jesteś taki jak on, całkowicie zaborczy, uparty… -
nie wiadomo, czy mówiła to z żalem, czy z pewną dozą rozbawienia. Na jej ustach
igrał jednak skwaszony uśmiech, a z oczu wciąż kapały zasmucone łzy.
-
Ethan to idiota, zapatrzony w czubek własnego nosa – wybuchł w końcu Nathaniel,
wznosząc ręce do góry. Miał mocno zaciśnięte usta, a czoło pomarszczone w
gniewnych rysach. Wypuszczał powietrze przez nos, a potem prychnął.
-
Czasami - zaczęła matka, unosząc się z
fotela i podchodząc powoli do syna. – rzeczywistość jest inna niż nam się
wydaje, kochanie. Ethan ma swoje własne, wewnętrzne problemy, ale jest na tyle
dumny, że nie potrafi się do nich przyznać – z czułością pogłaskała Nathaniela
po głowie. – Czasem trzeba w ciszy, próbować go zrozumieć.
Chłopak
obrzucił matkę zdenerwowanym spojrzeniem.
-
Ethan ..on. Czuję, że robi to wszystko od niechcenia. Rozmawia ze mną, zupełnie
na tematy, które…
Matka
zgromiła go spojrzeniem.
-
Przestań – powiedziała stanowczo. – Idź do niego i z nim porozmawiaj. Nie
będziecie, jak dzieci sprzeczać się o tak nieistotne rzeczy, gdy w grę wchodzą
poważniejsze problemy – mruknęła, zmęczona.
Niespodziewanie
do pokoju wszedł Etan, z takim samym wyrazem uporu, z jakim stąd wychodził. Na
jego twarzy jednak, kłębił się gdzieś smutny uśmiech. Oczy mu błyszczały, a
białe, rozchylone szeroko skrzydła kołysały się wraz z jego ciężkimi krokami.
Unosił
rękę, zaciskając ją w pięść. Z cichym warknięciem, uderzył Nathaniela w twarz,
zapominając o obecności przerażonej matki.
-
Nie obrzucaj mnie błotem – krzyknął rozjuszony. Nie zdążył jednak nic dodać,
ponieważ twarda pięść Nathaniela uderzyła go brutalnie w żuchwę. Chłopak wydał
z siebie zaskoczony, cichy jęk, robiąc krok w tył.
-Chrzaniony
hipokryto! – odparł zirytowany Nathaniel, nie przejmując się płynącą z nosa
krwią.
-
Zamiast płakać jak ci jest źle, bardziej zainteresuj się osobami, które się
tobą opiekują, idioto! – warknął w odpowiedzi Ethan, oddając cios. Nathaniel
złapał się za policzek, czując jak wewnętrzna jego strona nieprzyjemnie
pulsuje, a w ustach rozchodzi się smak ciepłej krwi.
-
Doskonale widzę, co się wokół mnie dzieje! – syknął przez zęby i odzyskując
świadomość, rzucił się z pięściami na Ethana.
Pobudzeni
do walki bracia, tarzali się po podłodze, obrzucając siebie pięściami i sypiąc
gorzkie słowa na nowe zadrapania.
Ich
matka spoglądała na nich, z pewną rezerwą, cierpliwie znosząc ich krzyki,
przeplatane z jękami cierpienia. Dociskała dłonie do klatki piersiowej,
próbując opanować drżące w środku serce. Nie lubiła, gdy jej synowie tak
dobitnie wyładowywali na sobie frustrację, wiedziała natomiast, że to najlepszy
sposób, aby oczyścić bolące serce z ran.
Stała
więc pośrodku pokoju, przyglądając się zaciekłej walce, wywiązanej pomiędzy
Ethanem, a Nathanielem. Ignorowała ślady krwi na podłodze i dyszące ciężko
oddechy, przeplatane z pełnymi złości krzykami.
-
Do niczego mi twoje ,,nic mi nie jest’’ skoro do cholery widzę jak się
zachowujesz! – burknął Ethan, bijąc na oślep pięściami.
-Chrzaniony
dupku – zasyczał złowrogo Nathaniel, oddając bratu z taką samą siłą i
zaciekłością.
Długo
trwało, aż oboje, zmęczeni opadli na plecy, dysząc obok siebie. Ich
posiniaczone, zadrapane twarze wyrażały
teraz zmieszany smutek, złość, mnóstwo frustracji, która dusiła ich od środka.
Ich
matka wciąż na nich patrzyła, powstrzymując potok łez.
-
Wyjdę za Ruko – powiedział nagle Ethan i zamknął oczy.
Nathaniel
obrzucił go zdziwionym spojrzeniem.
-
Nie robię tego dla ciebie – oznajmił mu szybko Ethan, czując jak delikatne
rumieńce oblewają mu policzki. – Ale dla nas. Nie patrzę jedynie na siebie,
czasem potrafię się poświęcić dla innych.
Nathaniel,
dotknięty słowami brata, wstrzymał oddech.
-
Bracie – zaczął cicho. – Jesteś dla mnie …
Ich
matka załkała, a oni podnieśli na nią wzrok.
-
Jesteście dla siebie przyjaciółmi i powinniście sobie pomagać. To wy będziecie
dla siebie wsparciem, gdy mnie już nie będzie. Żadne osoby z zewnątrz nie
powinny mącić tego, co jest między wami, więc…proszę. Nie bijcie się już, a
otwórzcie oczy na to, co was otacza… To piękne, że macie siebie, powinniście
być do siebie bardziej otwarci.. i nie barykadować przed sobą serc. Nie ważne,
że smutek, czy wstyd zżera was od środka…płaczcie, ale róbcie to w obecności
brata. Bo kiedy bliska osoba jest obok, wszystko robi się łatwiejsze do połknięcia – wyszeptała, a
niewinne łzy spływały po jej zaróżowionych od płaczu policzkach.
Nathaniel
i Ethan spojrzeli na siebie, a potem zmarszczyli twarze, w gniewnych
spojrzeniach.
-
Nie chcę po prostu, abyś myślał, że jestem gorszy, to wszystko. – zaczął Ethan.
– I moje sprawy nie są tak straszne, żeby się nimi dzielić. Skoro mnie nie
sprawią problemu, tobie również nie powinny. – na koniec uśmiechnął się i
podniósł na łokciach. – Dziękuję, mamo.
Nathaniel
zagryzł dolną wargę.
-
Czasami czuję się bardziej samotny niż uważasz i potrzebuję cię częściej niż
myślisz – powiedział w stronę brata, a potem obaj mocno siebie ściskali,
przepełnieni dziwną troską i czułością wobec siebie.